czwartek, 22 lutego 2018

Kwiecień 1986, gdzieś w Europie Wschodniej

23.04.2011

28 kwietnia 1986, godzina 8.30.
W domu dzwoni telefon, jakoś tak niecierpliwie. Janka* podchodzi do niego z obawą, jakby cos przeczuwała. W słuchawce słyszy głos swojego kolegi, którego nie słyszała od wielu miesięcy. Kiedyś dzwonił do niej częściej, w stanie wojennym przekazywali sobie tajne informacje. Mieli specjalny szyfr porozumiewania się, na wypadek podsłuchu. Janka nie wierzy własnym uszom, kiedy słyszy w słuchawce charakterystyczne zwroty zapowiadające szyfrowaną wiadomość. Przecież to niemożliwe, chyba jakiś żart, znów to samo? Jej zdziwienie jest coraz większe w miarę jak wygrzebuje z pamięci już lekko zapomniane założenia szyfru i w jej mózgu kształtuje się wiadomość „ Nie wypuszczaj dzieci z domu, kup zapasy niepsującej się żywności”. Więcej nie udało się przekazać.  Janka postępuje zgodnie z zaleceniami, jednocześnie obiecując sobie, że jeśli to jest jakiś żart, to obedrze chyba kogoś ze skóry. Następnego dnia wieczorem już wie o co chodzi : w jakiejś elektrowni atomowej w ZSSR nastąpił wybuch. Chmura promieniowania nadciągnęła nad Polskę. Dzieci mają pić płyn Lugola. W sklepach szturm, ludzie wykupują wszystko co się da…

Wiele lat wcześniej, w 1954 roku,  ZSRR uruchamia w tajnym mieście Obnińsk pierwszą na świecie elektrownię atomową. Wyścig wschodu z zachodem w każdej dziedzinie trwa, tymczasem pośpiech jest wskazany przy łapaniu pcheł, na pewno nie przy budowie elektrowni atomowych. W latach 70 XX wieku powstaje elektrownia atomowa w Czernobylu, a wraz z nią całe miasto – osiedle dla jej pracowników – Prypeć. Pierwszy reaktor jest uruchomiony w 1978 roku, potem w latach 80, kolejne trzy, w tym reaktor numer 4, najsłynniejszy reaktor na świecie. Oddano go do użytku 31 grudnia 1983 roku, pospiesznie, nie przeprowadzając do końca wszystkich potrzebnych testów, byleby zmieścić się jeszcze w wyznaczonym terminie, każdy następny test pokazałby już bowiem datę z następnego roku. Odłożono je na później, łamiąc jeden z przepisów eksploatacji reaktorów.
Problem z reaktorem wiązał się z zasilaniem. Część prądu elektrycznego wytwarzanego przez każdy blok energetyczny była zużywana na potrzeby własne tego bloku, takie jak zasilanie pomp wody chłodzącej, systemów kontrolnych itp. Gdyby doszło do konieczności wyłączenia reaktora, energia byłaby zapewniana początkowo przez awaryjne agregaty prądotwórcze, a potem z zewnątrz (inne bloki lub elektrownie). Podczas budowy elektrowni okazało się, że awaryjne agregaty prądotwórcze uzyskują wystarczającą moc dopiero po 60 sekundach od ich włączenia i wyłączenia reaktora, a turbogenerator po wyłączeniu reaktora dzięki sile rozpędu jest w stanie zapewniać wystarczającą moc zaledwie przez 15 sekund. Później napięcie spadało poniżej wartości minimalnej wymaganej przez zasilane systemy, co oznaczało to, że przez 45 sekund systemy kontrolne i bezpieczeństwa reaktora nie byłyby zasilane. W związku z tym postanowiono dołączyć dodatkowy stabilizator napięcia, tak że turbogenerator miał dłużej (60 sekund) utrzymywać napięcie na minimalnym poziomie, ale nie sprawdzono wcześniej eksperymentalnie, czy wprowadzone przeróbki istotnie spełniają swoją funkcję. W czasie prób technicznych przed odbiorem wykonano podobny eksperyment, który wykrył problem z agregatami prądotwórczymi. Potem przerobiono turbogeneratory, ale zabrakło czasu (zbliżał się czas oficjalnego oddania reaktora do eksploatacji) na powtórzenie eksperymentu.
Po dwu latach reaktor wymagał już remontu,  zdecydowano, że jest to dobry moment na przeprowadzenia zaległego testu.  Miał on wykazać jak długo w sytuacji awaryjnej, po ustaniu napędzania turbin generatorów parą z reaktora, energia kinetyczna ich ruchu obrotowego produkuje wystarczającą ilość energii elektrycznej dla potrzeb awaryjnego sterowania reaktorem. Czas ten potrzebny jest, by uruchomić system awaryjnego zasilania elektrycznego sterowania reaktorem – mały generator elektryczny napędzany przez silnik spalinowy. To Diatlow, Fomin i Kowalenko wpadli na ten pomysł, by w czasie uruchamiania agregatu czerpać prąd z turbiny, która obracałaby się jeszcze siłą rozpędu. Trzeba było tylko zmierzyć, jak długo turbina będzie się obracać po zatrzymaniu reaktora. O eksperymencie dyrektor Bruchanow, ani nikt inny, nie powiadomił resortu energetyki ani służb nadzoru jądrowego z Kijowa. Zapewne wiedzę, zdobytą podczas testu, zarząd chciał trzymać jak asa w rękawie, by w razie prawdziwego problemu zabłysnąć pomysłowością. Do tego eksperymentu potrzeba było po pierwsze znaczne zmniejszenie mocy reaktora, a po drugie symulowanie sytuacji awaryjnej.
Zmniejszenie mocy reaktora było samo w sobie dość niebezpieczne. Reaktory pracujące w czarnobylskiej elektrowni to reaktory typu RBMK-1000, które z powodu dodatniej reaktywności dla pary są niestabilne przy małej mocy. Wzrost ilości pary w rdzeniu powoduje zwiększanie wytwarzanej przez reaktor energii (mocy). Zwiększenie energii powoduje wzrost wytwarzania pary, co w konsekwencji powoduje dalszy wzrost wytwarzanej przez reaktor energii. Powoduje to niekontrolowany wzrost mocy reaktora. Takie zamknięte koło, które, nie wgłębiając się w szczegóły mocno techniczne wynika z faktu, że tzw „moderatorem” w reaktorze RBMK-1000 jest grafit, a nie woda jak w większości reaktorów wodno-ciśnieniowych, w których woda jest i chłodziwem i moderatorem (w takim reaktorze przyspieszenie reakcji łańcuchowej wywołuje wzrost temperatury, który powoduje wytworzenie większej ilości pary wodnej, która jest o wiele słabszym moderatorem od wody, co powoduje spadek liczby spowolnionych neutronów i zwiększoną ucieczkę neutronów poza rdzeń, i tym samym zmniejsza się liczba rozszczepianych jąder uranu, reakcja jądrowa słabnie). Tenże grafit był jeszcze jednym gwoździem do trumny, ponieważ z niego również wykonano końce prętów kontrolnych rektora (całe pręty są wykonane z boru, który absorbuje neutrony), co powodowało, że trzeba było je nie tylko wolno opuszczać do reaktora (20 sekund w reaktorze to cała wieczność), ale obecność dodatkowego grafitu jeszcze bardziej przyspieszała reakcje łańcuchową w początkowej fazie wsuwania prętów.
W ramach symulowania sytuacji awaryjnej technicy wyłączyli niektóre z systemów kontroli pracy reaktora, m.in. system automatycznego wyłączania reaktora w razie awarii. Wyłączenie tego systemu nie było konieczne dla sprawnego przeprowadzenia testu, ale zdecydowano się na to, aby w razie trudności z eksperymentem móc go powtórzyć. Wyjaśnienie to jest tak samo mętne jak wiele innych informacji związanych z katastrofą. I jak informacje przekazywane pracownikom elektrowni, którzy tak naprawdę nie mieli bladego pojęcia, że reaktor jest testowany „na żywca” i że test ten powinien być zrobiony dwa lata wcześniej i w razie złego wyniku – powinien był nie dopuścić do uruchomienia całości bloku energetycznego.

25 kwietnia 1986

Rozpoczyna się trudny proces zmniejszania mocy czwartego reaktora czwartego z 3200 megawatów do 1700 megawatów. Dzienna zmiana pracowników została uprzedzona o planowanym doświadczeniu i zapoznała się z odpowiednimi procedurami. Nad przebiegiem eksperymentu i działaniem nowego systemu regulacji napięcia czuwać miała specjalnie powołana grupa specjalistów w dziedzinie elektryczności pod nadzorem Anatolija Diatłowa,  zastępcy naczelnego inżyniera elektrowni i jedynego atomisty w jej kierownictwie. Gdy reaktor osiąga już moc 1700 megawatów, technicy wyłączają awaryjny system chłodzenia, gdyż mógł zakłócić przebieg testu. Nagle dzwoni telefon.
- Mamy problem - mówi dyspozytor po rozmowie. - W Kijowie chcą więcej prądu. Przesuwamy eksperyment...
Zgodę na odłączenie reaktora dyrekcja otrzymuje dopiero przed północą następnego dnia, ale wtedy przychodzi nocna zmiana, która nie za bardzo wie, co ma robić. Zespół ekspertów również odczuwał zmęczenie bezczynnym oczekiwaniem od rana. Według pierwotnego planu, eksperyment miał być przeprowadzony za dnia, a zadaniem nocnej zmiany byłoby jedynie czuwanie nad systemem chłodzenia wyłączonego już reaktora. Dlatego też pracownicy, którzy rozpoczęli pracę o północy, nie byli przygotowani na napotkane warunki, a przekazane im opisy procedur pełne były ręcznych poprawek i skreśleń. Szefem zmiany nocnej był Aleksander Akimow, a operatorem odpowiedzialnym za obsługę reaktora – Leonid Toptunow, młody inżynier ze  stażem pracy około 3 miesięcy. Mimo to test jest kontynuowany.

26 kwietnia 1986

00:28 - reaktor osiąga 500 megawatów mocy, technicy ze zmiany wyłączają automatyczny system kontroli mocy; przez wadliwy stabilizator nie można ustalić docelowej wartości mocy wyjściowej; moc reaktora spada do poziomu 30 megawatów, co w tym typie reaktora oznacza wzrost stężenia izotopu ksenonu-135, następuje tzw „zatrucie ksenonowe”. Reaktor nie posiadał odpowiednich przyrządów kontrolnych, które pozwoliłyby to wykryć. W przypadku zatrucia ksenonowego należy wyłączyć reaktor i poczekać około 24 h do ponownego uruchomienia (ksenon-135 jest izotopem krótko żyjącym).
00:32 - aby zwiększyć moc wyjściową reaktora, niektóre z prętów regulacyjnych zostają usunięte; jednakże można uzyskać tylko 7 procent mocy wyjściowej reaktora, czyli 200 megawatów. Jest to spowodowane drastycznym wzrostem zatrucia ksenonowego; przepisy nakazują wyłączenie reaktora, jeżeli moc znajdzie się poniżej 20%. Niestety obsługa techniczna ignoruje ten fakt, oraz to, że w rdzeniu nie ma wystarczającej liczby prętów regulacyjnych; zostaje podjęta decyzja o przejściu do kolejnej fazy testów. Operatorzy, nieświadomi zatrucia ksenonowego, prawdopodobnie sądzili, że spadek mocy spowodowany był usterką jednego z automatycznych regulatorów.
01:03 - wyłączenie pracujących z pełną mocą, czterech głównych pomp chłodzących; moc reaktora osiąga strasznie niski poziom; rośnie skażenie promieniotwórcze, a reaktywność ciągle spada; obsługa techniczna usuwa kolejne pręty regulacyjne, w celu stabilizacji, aby zwiększyć moc reaktora, aż do momentu gdy konieczne było wyłączenie automatycznych mechanizmów i ręczne przesunięcie prętów do pozycji znacznie przekraczającej przyjęte normy. Jest to ostatni moment na awaryjne wyłączenie reaktora, jednakże nikt nie decyduje się na ten krok.
01:15 - zignorowanie przez techników kilku sygnałów ostrzegawczych i wyłączenie automatycznego zamykania reaktora w razie awarii. Na  kontynuację testu nalegał Diatłow, który lekceważył zastrzeżenia operatorów , którzy nie dorównywali mu ani pozycją ani doświadczeniem zawodowym.
01:23 - rozpoczęcie kolejnego etapu testów; obsługa techniczna zamyka zawór zasilający głównej turbiny, a przez to odcinają dopływ energii do reaktora; technicy zamykają kanały paliwowe, aby dokonać pomiarów wytwarzanego prądu; następuje kolejny wzrost emisji neutronów, który oznacza przyspieszenie reakcji rozszczepiania w rdzeniu reaktora, a jednocześnie dalszy wzrost aktywności; atomowa reakcja łańcuchowa wymyka się spod kontroli. Jedynym czynnikiem hamującym pracę reaktora był wysoki poziom ksenonu w paliwie jądrowym. W tej sytuacji automatyczny system bezpieczeństwa powinien całkowicie wygasić reaktor, jednakże był on już wcześniej wyłączony.
01:23:40 -  Aleksander Akimow, kierownik zmiany bloku, próbuje uruchomić procedurę AZ-5 (SCRAM), która natychmiastowo wygasza reaktor poprzez całkowite wsunięcie prętów kontrolnych, także tych wyjętych wcześniej ręcznie. Do dziś niejasne jest, czy było to działanie mające zapobiec katastrofie czy po prostu sposób na zrealizowanie planowego wyłączenia reaktora. Mechanizm wprowadzający pręty kontrolne do rdzenia nie zadziałał. Powolne tempo wsuwania prętów, ich wadliwa konstrukcja z grafitem, przyspieszały reakcję łańcuchową. W efekcie tego AZ-5, zamiast wygasić reaktor, spowodował nagły wzrost mocy. Późniejsze badania symulacyjne wykazały, że w tej sytuacji należało poprzestać na samym wznowieniu przepływu wody, a dopiero po ochłodzeniu reaktora, wyłączyć go. Diatłow prawdopodobnie domyślał się tego, czego można domyślać się z jego późniejszych wypowiedzi, dlatego przeciwstawiał się uruchomieniu procedury. Nie objaśnił jednak nikomu swoich motywów w trakcie awarii, prawdopodobnie dlatego, ze po pierwsze zakładałoby to przyznanie się do wcześniejszych błędów konstrukcyjnych i zaniedbań kontrolnych, a po drugie takie były procedury postępowania, a złamanie procedur obowiązujących w ZSRR nigdy nie było dobrym pomysłem. Akimow postąpił zgodnie z obowiązującymi procedurami. Przegrzanie rdzenia sprawiło, że kanały paliwowe popękały, blokując pręty kontrolne. W ciągu trzech sekund moc reaktora wzrosła do 530 MW.
 01:23:47 - siedem sekund po rozpoczęciu AZ-5, moc cieplna osiągnęła 30 GW, niemal dziesięciokrotnie przekraczając normalny poziom. Gwałtowny wzrost ciśnienia zniszczył kanały paliwowe i rozerwał rury z wodą chłodzącą. Paliwo zaczęło się topić i wpadać do zalegającej na dnie wody.
01:24 - wzrost ciśnienia znajdującej się w reaktorze pary wodnej doprowadził do pierwszej eksplozji pary, która wysadziła ważącą 1200 ton osłonę biologiczną (antyradiacyjną) pokrywającą reaktor. Kompletnie zniszczony rdzeń reaktora wszedł w kontakt z chłodziwem, co spowodowało reakcję wyściółek kanałów paliwowych z wodą, która zaczęła rozkładać się z wydzielaniem wodoru, a po zniszczeniu cyrkonowych osłon bezpośrednio zetknęła się z rozżarzonym grafitem o temperaturze 3000 °C i doszło do jej termolizy z wydzielaniem mieszaniny piorunującej (wodór i tlen w stosunku 2:1).Wkrótce potem doszło do drugiej, nieco większej eksplozji wodoru i tlenu, która zniszczyła budynek czwartego reaktora. Eksplozja ta pozwoliła na wniknięcie powietrza do wnętrza reaktora. Spowodowało to zapłon kilku ton grafitowych bloków izolujących reaktor, które płonąc uwolniły do atmosfery najwięcej izotopów promieniotwórczych. Większość z 211 prętów kontrolujących pracę rdzenia reaktora stopiła się. Do atmosfery dostał się radioaktywny pył. Radioaktywne cząstki wyrzucone do atmosfery wybuchem, jak i te emitowane nadal w wyniku trwającego pożaru grafitu, tworzyły pióropusz radioaktywnych drobin o wysokości 1030 m.

Po kilku minutach na miejsce awarii przyjeżdżają strażacy. Nie maja pojęcia, ze nastąpił wybuch, myślą, że to po prostu jakiś pożar instalacji. Pierwszy na miejscu jest zastęp pod dowództwem Władimira Prawika. Napełniają zbiorniki i leją strumień wody w górę. Niektórzy wspinają się na dach, wśród nich miedzy innymi dowódca. Dookoła leżą kawałki grafitu, od małych okruchów, po olbrzymie kawały, które ciężko podnieść. Kawałki są gorące, ale to nie jest ich jedyna groźna cecha. Powoli ludzie zdają sobie sprawę, że jest tu coś więcej niż pożar. Przyjmują to do wiadomości i działają dalej. Tymczasem wewnątrz reaktora walczą pracownicy elektrowni. Usiłują ocalić siebie i swoich kolegów. Inni namyślają się już, jak zapobiegać rozprzestrzenianiu się katastrofy. Niektórzy wchodzą do wnętrza bloku trzeciego próbując stamtąd dostać się do czwartego. Ida na pewną śmierć próbując opanować szalejąca nadal reakcję. Ugaszenie płonącego grafitu okazuje się bardzo trudne. Zapada decyzja o wykorzystaniu kilku tysięcy ton piasku, boru, dolomitu, gliny i ołowiu zrzucanych ze śmigłowców (głównie Mi-8). Jeden z helikopterów zaczepia o liny dźwigowe i spada na ziemię wybuchając. Zrzucane materiały pod wpływem żaru z reaktora stapiają się razem, tworząc zwartą masę. Jak się później okazało ołów, zastosowany w gaszeniu reaktora, pod postacią par wyrządził ogromne szkody osobom gaszącym reaktor.
W powietrzu wisi jeszcze jedna katastrofa. Pod pod reaktorem jest wielki zbiornik chłodniczy z wodą. Naukowcy boją się, że gorące szczątki (kilka tysięcy stopni Celsjusza) przetopią się przez beton i wpadną do zimnej wody. Gdyby do tego doszło, powstałaby ogromna chmura pary wodnej, która rozsadziłaby usypywaną bez przerwy górę betonu. W mgnieniu oka trud, opłacony zdrowiem setek likwidatorów, poszedłby na marne, a skażenie bez wątpienia byłoby jeszcze większe. Ściągnięto setki wozów strażackich i beczkowozów do wypompowania wody, lecz mimo tej akcji w zbiorniku wciąż pozostawało kilka hektolitrów wody. Trójka inżynierów zgłosiła się na ochotnika i dotarła do zbiornika, by otworzyć dwa zawory główne. Do katastrofy nie doszło.

27 kwietnia 1986

Nad ranem zapada decyzja o ewakuacji 45 tysięcy ludności Prypeci. 144 autobusy do przewozu sanitarnego zaopatrzenia, 360 samochodów do przewozu ładunków, 1500 miejsc w dwu pociągach na stacji kolejowej Janów. Do 13.50 milicja sprawdza po kolei wszystkie domy, a mieszkańcy udają się na miejsce zbiórek. O 14.00  rusza ewakuacja. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że wyjeżdżają na zawsze, oficjalny komunikat brzmi „ W elektrowni atomowej w Czernobylu wystąpiła niekorzystna sytuacja promieniotwórcza. W ramach tymczasowych środków zapobiegawczych zapadła decyzja o ewakuacji mieszkańców miasta Prypeć  i okolic".  O 16.30 jest już po ewakuacji, ale milicja na wszelki wypadek obchodzi miasto jeszcze raz. Znajduje około 20 osób, które usiłowały zostać w mieście oraz paru pierwszych szabrowników.
W samej elektrowni walka trwa nadal. Usiłuje się zebrać cały materiał promieniotwórczy i pogrzebać go razem ze szczątkami stosu. W zdalnie sterowanych maszynach promieniowanie szybko przepala wszelką elektronikę, czyniąc je nieprzydatnymi. Do pracy przystępują ludzie, zwani „biorobotami”, 3,5 tysiąca żołnierzy w wieku 20-30 lat. Łopatami, biegnąc wśród szczątków, znoszą śmierć do wnętrza budynku. Część z nich pancerze antyradiacyjne musiała wykonać sobie sama, nie ma żadnej odzieży ochronnej, masek, butów i rękawic przygotowanych na coś takiego. Nie ma nawet liczników Geigera, te które są, cały czas pokazują „poza skalą”, więc nikt nie wie, ile tak naprawdę promieniowania wchłania. Dozymetry o odpowiedniej skali były dwa: jeden zasypało, a drugi okazał się zepsuty. Jedyne wskaźniki, które dają ludziom jakieś pojęcie o tym, z czym walczą, jest fakt, że niektórzy z ich kolegów już wczoraj wymiotowali i zostali zabrani do szpitali. Byli też tacy, którzy umarli na miejscu. Ludzie zdają sobie sprawę z tego, że maja 100% szans na chorobę popromienną, ale mimo to nadal wykonują swoje obowiązki.
KGB nakręca film z elektrowni. Zdjęcia pokazujące reaktor po wybuchu obiegną potem cały świat. Na razie wszelkie informacje są blokowane. Rosyjskie media milczą. Szwedzka elektrownia Forsmark bije na alarm. Według tamtejszych techników, wzrost promieniowania musiał być spowodowany jakąś awarią w Związku Radzieckim.
Ponieważ w trakcie prac temperatura reaktora spadła (głównie w wyniku zasypywania go ołowiem), postanowiono wybudować w tym miejscu "poduszkę betonową", aby w razie przepalenia się reaktora nie doszło do stopienia fundamentów i silnego skażenia terenu. Ponieważ grunt był miękki (Prypeć i Czarnobyl leżą w pobliżu mokradeł), użyto techniki stosowanej w podobnych sytuacjach do budowy metra – w ukośne odwierty wlewano ciekły azot (-196 °C) i doprowadzono do zamrożenia gruntu. Koparki i inne maszyny przebijały się później przez twardą ziemię, aż powstał 150-metrowy tunel i założono poduszki. W pracach brało udział 10tys górników Rosji i Ukrainy.

28 kwietnia 1986

W Polsce stacja monitoringu radiacyjnego w Mikołajkach nadaje  pierwsze sygnały o skażeniu do Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie, które o 10:00 ogłosiło alarm. Skażenie pół miliona raza przekroczyło normę. Początkowo sugerowano pobliską eksplozję jądrową. Jednak analiza promieniotwórczych zanieczyszczeń jednoznacznie wskazywała, że ich źródłem może być tylko wybuch reaktora atomowego. Dopiero o godz. 18 specjaliści dowiedzieli się z radia BBC, że chodzi o Czarnobyl.
W nocy z 28/29 kwietnia CLOR przedstawiło władzom propozycje ochrony ludności, której istotnym punktem było podanie dużej dawki jodu w celu zablokowania wchłaniania radioaktywnego izotopu jodu, kumulującego się w tarczycy i mogącego doprowadzić do rozwoju nowotworu tego narządu. Wobec niedostępności tabletek jodowych, podjęto niekonwencjonalną decyzję o wykorzystaniu w tym celu płynu Lugola, czyli wodnego roztworu jodku potasu i pierwiastkowego jodu. Był to jeden z pierwszych w PRL przypadków, kiedy władze polskie mimo oficjalnych zaprzeczeń strony radzieckiej podjęły działania wbrew ich zaleceniom, ale w interesie własnych obywateli. Zbigniew Jaworowski, radiolog z CLOR, narażał się polskim władzom kategorycznie domagając się działań. To na jego żądanie rozpoczęto akcję profilaktyczną. Dzieciom w województwach, nad którymi przeszła radioaktywna chmura zaczęto podawać płyn Lugola, zabroniono też łąkowego wypasu bydła oraz wstrzymano dystrybucję mleka w handlu, „rzucając na rynek" dostawy mleka w proszku z rezerw na wypadek wojny. Nie wydano jednak oficjalnie komunikatu o zagrożeniu radioaktywnym ani nie zamknięto szkół, a władze zachęcały do pierwszomajowych pochodów.
W ciągu kilkudziesięciu godzin w Polsce stabilny jod podano (jak głosiły władze) 18,5 mln osób, w znacznej większości dzieciom do 17 roku życia. W przychodniach miały miejsce sceny dantejskie, ludzie bowiem obawiali się, że dla nich zabraknie. Odżyły wszystkie upiory PRL: komitety kolejkowe, jod spod lady, znajomości i bycie równiejszym. 
W elektrowni trwało nadal usuwanie grafitu i chłodzenie szczątek. Po 10 dniach pierwotna, betonowa podstawa reaktora przepaliła się i radioaktywne szczątki reaktora runęły do zabezpieczonego "betonową poduszką" zbiornika, gdzie pozostają do dziś. Ich wydobycie jest obecnie niemożliwe. Nad reaktorem w ciągu kilku miesięcy zbudowano osłonę z betonu i stali, zwaną sarkofagiem, o wysokości 66m i długości 170m. 100tys. żołnierzy oraz 400tys cywilów pracowało przy zwalczaniu skutków tragedii.
W szpitalach leczono ofiary katastrofy. Aleksander Juwczenko w dniu katastrofy był na służbie w reaktorze 4. Po wybuchu próbował dostać się do rannych, a także pomagał przy próbach opanowania sytuacji. Wchłonął potężną dawkę promieniowania, udało mu się jednak przeżyć, jako jednemu z niewielu. Oto jak wspomina swoje leczenie : „To była bardzo intensywna i wycieńczająca terapia. Tylko najsilniejsi mogli to wytrzymać. Bez przerwy przetaczali mi krew. Przez kilka miesięcy żyłem na krwi innych ludzi. Potem zaczęły się pojawiać wrzody od napromieniowania. Bardzo dużo oparzeń. Dopiero po kilku miesiącach pojawiła się szansa, że przeżyję. Po jakimś czasie moje ciało znowu zaczęło pracować samodzielnie. Moja żona Natasza mówi, że straciłem bardzo na wadze i wyglądałem jak żywy trup. Mówiłem niezmiernie wolno, ale zachowywałem jasność umysłu. Wiedziałem, co się dzieje. Byłem leczony właściwie. I byłem młody i silny. Miałem wtedy 24 lata.”
Po katastrofie wokół elektrowni utworzono kilkanaście całkowicie lub częściowo zamkniętych stref, łącznie o obszarze ponad 4769 km². Z powodu dużych ilości pozostawionego przez ewakuowanych w pośpiechu ludzi pokarmu nastąpił szybki wzrost liczby gryzoni zamieszkujących zamknięty obszar. Pojawiły się nawet głosy postulujące ich wytrucie, jednak natura sama ustabilizowała sytuację. Do zamkniętych stref zaczęło przybywać coraz więcej drapieżników i kolejnych zwierząt łańcucha troficznego. Liczebność zwierząt zwyczajowo zamieszkujących te tereny, takich jak wilk szary, dzik, sarna, jeleń szlachetny, łoś i bóbr zwiększyła się kilkunastokrotnie. Wokół Czarnobyla rozwija się także wiele gatunków zwierząt, które wyginęły na tych terenach dziesiątki lat wcześniej lub nie występowały w ogóle, jak niezwykle rzadki koń Przewalskiego, żubr, ryś lub niedźwiedź brunatny, niewidziany na tych terenach od kilkuset lat. Do strefy ochronnej powróciło wiele gatunków rzadkich ptaków, jak czarny bocian czy orzeł bielik, oraz znaczna liczba łabędzi i sów.
Co tak naprawdę działo się w Zonie zaraz po utworzeniu tego nie wiadomo i pewnie nigdy nie będzie wiadomo. Ludzka wyobraźnia wytworzyła oczywiście obrazy mutantów pomykających wśród ruin i zarośli, tymczasem rzeczywistość może być dużo straszniejsza. Wiadomo za to, że mimo że obowiązuje tam surowy zakaz przebywania to w domach w okolicznych wsiach można spotkać nielegalnych mieszkańców, utrzymujących się z rolnictwa, zaś wycieczki z całego świata zwiedzają swobodnie to miejsce. Natomiast pozostałe reaktory elektrowni jeszcze niedawno pracowały nadal. W 1991 w bloku nr 2 elektrowni w Czarnobylu wybuchł pożar. Mimo iż awaria była niegroźna, rząd niepodległej już Ukrainy wydał decyzję o natychmiastowym zamknięciu reaktora nr 2, a do 1993 wszystkich pozostałych. Z uwagi na ogromne koszty i brak możliwości zrównoważenia bilansu energetycznego Ukrainy, dopiero w 1997 wyłączono reaktor nr 1, a w grudniu 2000 zamknięto ostatni pracujący reaktor nr 3, tym samym elektrownia ostatecznie przestała funkcjonować.
Rząd ZSRR zdał sobie sprawę, że zbudował ponad 30 reaktorów, które mogą wylecieć w powietrze tak samo jak Czarnobyl-4, ponieważ działają na tej samej zasadzie. Aby uniknąć masowej histerii, zrzucono winę na ludzi. Przeprowadzono proces, w wyniku którego dyrektor Bruchanow, naczelny inżynier Fomin i zastępca bloków 3 i 4 Diatlow zostali skazani na 10 lat więzienia. Do więzienia trafił też Kowalenko, Tuptonow zmarł przed wykonaniem kary. Po wielu latach, pod naciskiem kolejnych ekip uznających sprzęt elektrowni za wadliwy, Tuptonow pośmiertnie został uznany za niewinnego, a Diatlow, zniszczony już wtedy zupełnie przez chorobę popromienną,  oczyszczony z zarzutów.
Oficjalnie liczba ofiar to:
2 strażaków, umiera w nocy 26.04.'86
kolejnych 28 umiera w ciągu kilku miesięcy
oficjalna liczba zgonów wynosi 51 ofiar
Nieoficjalnie:
600 pilotów śmigłowców
co czwarty z górników zmarł przed 40 rokiem życia; ok. 2,5tys
ok. 20 tys. likwidatorów zmarło do 2005 roku; ok 200tys jest inwalidami
łączna liczba ofiar wg. różnych źródeł jest szacowana nawet do kilkunastu tysięcy
Według niektórych badań w wyniku katastrofy ok. 600 000 osób na świecie narażonych zostało na podwyższoną dawkę promieniowania. Zazwyczaj nie wlicza się do tej liczby mieszkańców terenów położonych dalej od elektrowni niż miasto Prypeć, nawet mieszkańców pobliskiego przecież Kijowa. Wiadomo jednak, że podwyższona liczba zachorowań na raka tarczycy jest właśnie wynikiem wchłonięcia radioaktywnego jodu. Naukowcy twierdzą, że podawanie płynu Lugola polskim dzieciom było zabiegiem zbędnym, ponieważ poziom promieniowania nie był aż tak wysoki. Są jednak zgodni, że ze względu na brak szkodliwości zażycia tego specyfiku w połączeniu z tajemnicą jaką wypadek w Czernobylu okrywały radzieckie władze, była to decyzja słuszna. Oficjalne doniesienia władz nie mówiły też nigdy o mutacjach u osób narażonych na promieniowanie, zręcznie omijając fakt, ze mutacje takie nie występują u osób już żyjących – te są narażone na poparzenia popromienne oraz nowotwory, natomiast anomalie występują u dzieci osób napromieniowanych. Wiele kobiet w tamtym okresie, zarówno po radzieckiej jak i polskiej stronie granicy, zdecydowały się na usunięcie ciąży w obawie przez wpływem promieniowania na dzieci. Władze ZSRR ustanowiły za to nowe normy promieniowania, dzięki czemu Czernobyl znalazł się „w widełkach” określanych jako „bezpieczne”.
Problemem pozostaje wysoki koszt usunięcia szkód po katastrofie. Zarówno G8 jak i Unia Europejska zobowiązały się dostarczyć Ukrainie pomoc finansową. Jest ona potrzebna do rozwiązywania problemów energetycznych z jakimi zmaga się Ukraina po zamknięciu elektrowni w Czernobylu, jak również do likwidacji samej elektrowni. W 2011 roku Komisja Europejska zaapelowała do państw członkowskich Unii Europejskiej o pomoc finansową dla Ukrainy na budowę nowego "sarkofagu", ze względu na kończący się termin ważności obecnego (2016 r.) wyznaczony przez konstruktorów. Wiadomo też, że sarkofag „przecieka” i wydostają się z niego szkodliwe wyziewy promieniotwórcze. W szpitalach nadal przebywają ofiary katastrofy. Wśród wysiedlonych mieszkańców Prypeci szerzy się alkoholizm i depresje.
Od katastrofy mija właśnie 25 lat. Moje imieniny… Pamiętam jeszcze wstrętny palący smak płynu Lugola i strach z jakim spoglądałyśmy w niebo, jakbyśmy spodziewały się zaraz zobaczyć spadające na nas radioaktywne cząstki. Dziękuję wszystkim ludziom, którzy zginęli lub ucierpieli walcząc ze skutkami wybuchu, za to, że nie dopuścili, żeby katastrofa nabrała jeszcze większych rozmiarów.

*Historia prawdziwa, imię zmienione…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.