piątek, 26 stycznia 2018

Zamek (11)


06.11.2010

Rozdział 11


Powrót korytarzem był dużo gorszy niż droga do kraty, dużo gorszy niż jej się wydawało, że będzie. Szła, a raczej wlokła się, korytarzem, najpierw na czworakach, potem zdecydowała się wstać, kiedy już to było możliwe. Wciąż oglądała się za siebie, wdychając coraz lżejsze powiewy wiatru i krzywiąc się od zaduchu, który był przed nią. Nic nie bolało, ale na myśl o tym, jak wygląda jej ciało, robiło jej się wciąż słabo. Z drugiej strony, miała w sobie jakąś energię, nie wiadomo skąd, chyba była to już desperacja. Nie miała już nic do jedzenia, o piciu nie wspominając, ubranie miała w strzępach, podobnie jak ciało w wielu miejscach, nie wiedziała, co się z nią dzieje i nie wiedziała, co się stało z Martą. To wszystko spowodowało, że postanowiła jak najszybciej dotrzeć do miejsca, gdzie słyszała rozmowę, spróbować skontaktować się z tymi ludźmi i wszystkiego dowiedzieć. Jakieś nieuzasadnione resztki nadziei mówiły jej, że może jest jakieś racjonalne wytłumaczenie tego wszystkiego i najbardziej zaszkodziła sobie sama chowając się przez nie wiadomo ile czasu gdzieś w najdalszych zakamarkach. Kto wie, czy to nie było przyczyną tego, co się stało z jej ciałem. W końcu nigdy nie była okazem zdrowia.
Na skrzyżowaniu korytarzy miała pewne wątpliwości gdzie ma iść, ale przypomniała sobie wszystko. Wkrótce usłyszała przytłumione głosy i przyspieszyła.
Skręcając w kolejne korytarze, dotarła do kratki wentylacyjnej, z której miała widok na jakieś słabo oświetlone pomieszczenie. Przy stole siedziało dwóch mężczyzn, rozmawiając półgłosem. Nie musiała się specjalnie wysilać, żeby usłyszeć o czym rozmawiają. Tematem były jakieś opłaty, podatki, rachunki. Słuchała pilnie, ale nic podejrzanego w tej rozmowie nie było. Zaczęła się zastanawiać, jak ma na siebie zwrócić ich uwagę, bo przyszło jej do głowy, że może miała jakąś serię urojeń, w zamku nic się nie dzieje i jak nagle krzyknie tym ludziom nad głową, gotowi dostać zawału.
-         Halo! - zawołała niezbyt głośno.
Mężczyźni przestali rozmawiać i podnieśli głowy patrząc na siebie.
-         Słyszałeś coś?- zapytał jeden.
-         Tak. Ktoś chyba coś powiedział, ale przecież tu nikogo nie ma.
-         Sprawdź korytarz.
-         Halo! Panowie! - krzyknęła już odważniej Julia. - Tu jestem, u góry! Nad wami, w korytarzu wentylacyjnym! Proszę, pomóżcie mi!
Mężczyźni wstali, podeszli do kratki. Julii zdawało się, że widzi jakiś dziwny błysk w ich oczach, ale to trwało tylko moment.
-         Dziewczyno! Wszyscy Cię szukają, a Ty jakby nigdy nic przychodzisz do nas! Czekaj, zaraz Cię wyciągniemy!
Jeden z mężczyzn pobiegł korytarzem.
-         Nie martw się, zaraz przyniesie drabinę, wyrwiemy kratę i Cię uwolnimy. - powiedział drugi. - Henryk, pospiesz się! - huknął wgłąb korytarza.
-         Idę! - brzmiała odpowiedź. - Wyciągnij narzędzia! - Nazwany Henrykiem wpadł do pokoju i podbiegł do kraty. - A Ty się odsuń, musimy wyrwać tą kratę!
Julia posłusznie odsunęła się o kilka kroków. Znalezienie ludzi i ich reakcja, taka normalna i ludzka, nagle jakby pozbawiła ją sił. Wypełniła ją nadzieja, że teraz już wszystko będzie dobrze, wezmą ja do szpitala, zajmą się jej nową chorobą i urojeniami, będą rodzice i Marta.
Krata nie chciała ustąpić, bo Julia słyszała postukiwania i stękania, kiedy mężczyźni mocowali się z wyjęciem jej. W końcu nastąpiło mocniejsze uderzenie, posypały się w jej kierunku okruchy betonu a z otworu wyjrzała w jej kierunku głowa Henryka.
-         Filip! Lepiej skocz po nosze, ona nie najlepiej wygląda! - usłyszała.
-         Nie, nie, wszystko ze mną w porządku. - powiedziała Julia. - W zasadzie w porządku.... Proszę, wyjmijcie mnie stąd, nie chcę tu już być ani chwili dłużej.
Henryk wyciągnął do niej rękę. Julia ujęła dłoń i znów otoczyła ją ciemność, leciała w dół, zapadała się w siebie, znów widziała swoje wnętrzności, serce, nerki...
-         Zwariowałam.... - pomyślała i zemdlała.
Kiedy się ocknęła, leżała na noszach, a dwaj mężczyźni nieśli ją szybko przyciemnionymi korytarzami. Pomyślała, że zdarzyło jej się to samo, co przed zamkiem, kiedy spojrzała w oczy ich przewodnikowi.
-         Co się ze mną dzieje?.... gdzie mnie niesiecie?.... - wyszeptała.
-         Leż spokojnie. Zaraz wszystko będzie dobrze. Niesiemy Cię w bezpieczne miejsce.
Julia pomyślała, że chwilowo nic i tak nie może zrobić i zamknęła oczy.
Kiedy się powtórnie ocknęła, leżała na łóżku na brzuchu, z głową zwróconą w stronę okna, przez które wpadało poranne światło słońca.
Pierwsza jej myśl dotyczyła więc tego, jaki to właściwie jest dzień, ale tak dokładnie straciła rachubę czasu, że nie miała najmniejszego pojęcia.
Druga myśl dotyczyła rodziny. Miejsce, w którym leżała, na pewno nie było pokojem hotelowym, raczej pokojem szpitalnym, ale nie mogła pojąć, dlaczego w takim razie nie ma przy niej rodziców i siostry. Jeszcze. Wczesna pora mogła być wyjaśnieniem, ale znała swoją mamę, nie opuściłaby jej w takim stanie, siadywała w szpitalu całymi dniami i nocami. Może dopiero ją tu przyniesiono i rodzice dopiero jadą.
-         Albo jestem chora na jakąś zakaźną chorobę i nikogo do mnie nie wpuszczają...- zaszeptała do siebie Julia.
Ta myśl wywołała u niej chęć działania. Podniosła się delikatnie i na tyle na ile mogła, zaczęła obmacywać sobie tylne części ciała. Ku jej najwyższemu zdziwieniu, nie miała na sobie ani bandaży, ani ubrania, a całe ciało w miejscach, gdzie miała rany było gładkie, aż śliskie. Julia podniosła się z łóżka i zaczęła się oglądać. Ciało wyglądało jak nowe.
To obudziło w niej kolejne wątpliwości. Była od dziecka zaznajomiona z medycyną i wiedziała, że gojenie się takich ran to nie jest kwestia godzin. To ile czasu już tu leży?! Co ponownie budzi pytanie o rodziców....
Julia podeszła i wyjrzała przez okno.
Była nadal w zamku.






-         Wszystko gotowe?
-         Tak, właśnie się obudziła. Daliśmy jej trochę czasu, ale właśnie zaczęła wyglądać przez okno, więc już wysyłamy do niej Annę, żeby z nią porozmawiała. Nie chcemy, żeby coś jej się stało.
-         Jej? Jej nic nie będzie, to twarda sztuka. Przyznajcie się lepiej, że boicie się sami do niej iść i dlatego wysyłacie Annę.
-         Nie, naprawdę. Posyłamy jej ubranie i pomyśleliśmy, że kobieta będzie odpowiedniejsza.
-         Nie tłumacz się. Nie pomagasz sobie. Kiedy z nią porozmawiam?
-         Już po nią wychodzimy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.