niedziela, 21 stycznia 2018

Zamek (6)


15.03.2010

Rozdział 6


Julia myślała gorączkowo, jednocześnie walcząc z ogarniającą ją paniką. Drzwi nie mogły przecież tak sobie zniknąć! I dlaczego jest tak ciemno? Postanowiła na razie myśleć, że wysiadło światło i dlatego również drzwi się niekontrolowanie zamknęły. Przekonała samą siebie, że w panice musiała macać nie tą ścianę i dlatego wydało jej się, że drzwi zniknęły. Wyciągnęła ręce na boki i zrobiła najpierw krok w lewo.
-         Jak zrobię trzy, nie pięć, kroków w jedną stronę i nie napotkam drzwi ani rogu, to idę w drugą stronę – postanowiła. Wizja posuwania się wzdłuż ściany w nieodpowiednim kierunku przerażała ją, chociaż tak naprawdę nie wiedziała już zupełnie, który kierunek jest właściwy.
-         Raz.... dwa..... trzy.....cztery......pięć.... Nic tu nie ma, zawracam- zaszeptała do siebie Julia.
Zrobiła pięć kroków powrotnych ..... a potem pięć następnych....ściana była jednolita, lekko chropowata, żadnych drzwi, zakrętów, rogów korytarza.
-         Przecież jak drzwi się zamknęły to prawie nie ruszyłam się z miejsca.... -   pomyślała w coraz większej panice.
Postanowiła powtórzyć doświadczenie, ale zwiększyć ilość kroków do dziesięciu. Odliczyła dziesięć w jedną stronę..... dziesięć w drugą stronę..... nic. Łzy zaczęły wzbierać pod powiekami. Zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. A właściwie nie tyle zdała sobie sprawę, ile straciła wiarę w swoje logiczne wyjaśnienia sprzed chwili. Jej umysł funkcjonował już tylko częściowo logicznie, opanowała się jednak. Pomyślała, że skoro była tak głupia, że najwyraźniej poszła lub pobiegła ileś kroków od drzwi, to jedynym wyjściem jest teraz odliczać coraz więcej kroków od punktu wyjścia w obie strony aż wreszcie dotrze do końca korytarza.
-         Piętnaście....
-         Piętnaście...
-         Dwadzieścia...
-         Dwadzieścia....
-         Czterdzieści....
-         Czterdzieści...
-         Sto...
-         Sto...
-         Sto dwadzieścia...
-         Sto jedenaście.
Dłoń nie napotkała oporu. Przed Julią otworzyła się przestrzeń. Usiadła na podłodze.
-         To przecież niemożliwe. Nie mogłam odejść aż tak daleko od drzwi. Chyba że....
Julia nagle zdała sobie sprawę na czym polegał jej błąd. Od jakiegoś momentu, nie wiedziała tylko od kiedy, nie odliczała kroków powrotnych, tylko w obie strony tą samą liczbę. W ten sposób za każdym razem przesuwała się w jedną stronę . Ale miało to też pozytywy. Jeśli przesunęła się tutaj i napotkała korytarz, to znaczy że drzwi były dokładnie w przeciwną. Julia wstała, położyła rękę na ścianie i zaczęła iść coraz szybciej. Za chwilę panika znów dała o sobie znać i Julia zaczęła biec, już zupełnie niekontrolowanie i całkiem wbrew sobie. Zanim zdołała opanować atak paniki, zabrakło jej tchu. Nie wiedziała jak daleko odbiegła od miejsca gdzie była na początku. Nie wiedziała, gdzie jest, skąd przyszła, ile czasu minęło. Zatrzymała się, usiadła, oparła o ścianę, żeby pomyśleć.
Najpierw, że przecież w końcu rodzice zorientują się wkrótce, jeśli już się to nie stało, że nie ma jej i Marty. A może Marta wyszła bezpiecznie z tej dziwnej sali i już jej szukają? Może wystarczy posiedzieć tutaj chwilę, zamiast biegać tak bezsensownie? A co, jeśli biegnąc oddaliła się od ludzi, którzy jej szukają? Lepiej posiedzieć tutaj i poczekać na rozwój wydarzeń.
Julia zasnęła nawet nie wiedząc kiedy. Nie przeszkadzała jej ani półsiedząca pozycja, ani twarda podłoga, ani chłód. Obudziła się tylko dlatego, że znów męczył ją koszmar. Znów ten sam korytarz bez wyjścia, krata na końcu. Tym razem sen trwał trochę dłużej. Wędrowała znów tymi korytarzami, zaglądając do pokoi i szukając kogoś. Znów widziała tych ludzi za kratami, przywiązanych do łóżek, znów czuła ich cierpienie. Jej krzyk odbił się echem od ścian i ucichł gdzieś w oddali. Natychmiast zaczęła krzyczeć znowu, kiedy otrzeźwiła się i zdała sobie sprawę, że rzeczywistość jest tak samo przerażająca.
Zatkała sobie usta dłonią i zacisnęła zęby. Już nawet nie wiedziała, czy oczy ma otwarte czy zamknięte, i tak było jednakowo ciemno.
-       A więc nikt mnie nie odnalazł. - pomyślała. To znaczyło, że Marta najprawdopodobniej też utknęła w zamku, inaczej wskazałaby rodzicom dokładnie gdzie jest Julia i poszukiwania zajęłyby chwilę. Co robić?
Przyszedł jej do głowy jakiś artykuł, który dawno temu czytała, o tym jak szczury radzą sobie z poszukiwaniem jedzenia w labiryncie. Ona nie musiała uczyć się trasy i wracać potem do danego miejsca, wystarczyłoby jej znaleźć się w miejscu z którego wyszła, postanowiła więc zastosować pierwszą część szczurzego pomysłu. Wstała, położyła prawą rękę na ścianie i ruszyła do przodu szybkim krokiem, przyrzekając sobie w duchu nie stracić kontaktu z tą ścianą. Choćby miała obejść w ten sposób cały zamek, musi w końcu wrócić do drzwi, którymi tu weszła.
Postanowiła liczyć sobie do sześćdziesięciu, aby mieć jakąkolwiek orientację w upływającym czasie. Kiedy przeliczyła tak już dwadzieścia razy, poczuła, że coś przesuwa się po jej głowie. Zdusiła krzyk, skuliła się, ale nie oderwała ręki od ściany. Po chwili powoli wyciągnęła lewą rękę w górę.
To co otarło się o jej głowę, to był sufit. Korytarz zniżył się gwałtownie. Julia powoli wyciągnęła rękę w lewo. Ściana była tuż koło jej ramienia. A więc korytarz się również zwężył. To nie wróżyło niczego dobrego i raczej na pewno nie był to właściwy kierunek, ale Julia postanowiła iść naprzód.
Zdążyła znów kilkanaście razy odliczyć minutę, kiedy zauważyła, że podłoga nie jest już tak równa jak przedtem. To samo wyczuwała pod dłonią, którą dotykała ściany, i pod  lewą dłonią, którą zdecydowała się przesuwać po suficie, żeby wiedzieć, jak bardzo ma się zgarbić. Pod stopami zaczęły się pojawiać kamienie, najpierw pojedyncze, o które się potykała, potem coraz więcej, aż w końcu zaczęła stąpać po warstwie gruzu. Julia stwierdziła, że ten korytarz chyba się stopniowo zawala i do innych lęków dołączył ten przed zasypaniem.
Pochylała się coraz niżej. Nagle z całej siły uderzyła w coś czołem. Osunęła się na skalne rumowisko. Czoło bolało porządnie. Pod palcami poczuła coś mokrego i wiedziała, że to krew. Pośliniła palce i próbowała przemyć ranę, której nie widziała. Znalazła w kieszeni chusteczkę higieniczną i przyłożyła ją do czoła. Pocieszający był fakt, że chusteczka nie robiła się mokra, więc ranka była powierzchowna.
Julia poczuła nagle powiew świeżego powietrza na twarzy. Zaczęła macać rękoma w górę i w dół. Po chwili wszystko było jasne: korytarz właśnie w tym miejscu zamieniał się w tunel. Julia zaczęła płakać. Koszmar powrócił. Najpierw te drzwi, teraz tunel, będzie się nim czołgać, a na końcu będzie krata... co się dzieje? Dlaczego to wszystko jest takie nieprawdopodobne i nierealne, a jednak się dzieje? Dlaczego jeszcze jej nie szukają?
Postanowiła wejść do tunelu. Sen snem, a jeśli nawet na końcu jest krata, to albo ją wyłamie, albo będzie można wołać o pomoc, na pewno ktoś usłyszy.
Powoli i ostrożnie, Julia zagłębiła się w tunel.






-         Co z nią?
-         Weszła do tunelu wentylacyjnego.
-         Acha. Nie zgubcie jej.
-         To niemożliwe. Ma tam siedzieć?
-         Tak, potem się nią zajmę. A teraz weźcie się do roboty.
-         Oczywiście.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.