wtorek, 23 stycznia 2018

Zamyśliłam się nad stylem życia…


29.03.2011

… który aktualnie mam, a który chciałabym mieć. Nie wypadło to zbyt dobrze.
Praca, praca, praca.
Może najpierw powody? Są różne.
Oczywiście, nie da się ukryć,  mam prawdziwe, nie urojone kłopoty finansowe. Nie, to za dużo powiedziane. Nie mam kłopotów finansowych, mam tylko napiętą sytuację, do tego stopnia, że jak na święta kupiłam parę drobiazgów, to do marca bujałam się z debetem. Innymi słowami – co zarabiam – zużywam. I żeby nie było wątpliwości – nie zużywam na złotą biżuterię i truskawki z szampanem. Sytuacja jest napięta głównie z powodu kredytów, na szczęście widzę „efekty” tych kredytów, a więc mam mieszkanie, mam wyremontowana kuchnię, która już nie grozi wybuchem, mam wyremontowana łazienkę, która już nie grozi zalaniem, mam drzwi wejściowe, dzięki którym nie duszę się od dymu wydychanego przez sąsiada na korytarz.
Tylko jeden kredyt spłacam i klnę – nie mój… cóż, za głupotę się płaci. 
Inny powód jest bardziej psychologiczny. Odkryłam ostatnio, ze praca najpierw służyła mi do zapełnienia pustki w życiu, potem, żeby nie widzieć, że ta pustka i tak jest, a teraz lecę rozpędem koła zamachowego…
No to mam tego już serdecznie dość od mniej więcej roku, ale teraz już czuję, że zmiana wisi w powietrzu.  Są szanse, że ta zmiana jednak nie rozejdzie się po kościach, tak jak już parę razy.
Po pierwsze : NAPRAWDĘ mam dosyć spędzania całych dni na pracy. Owszem, praca daje mi dużo radości i satysfakcji i lubię ją itd., ale naprawdę nie będę miała syndromu pustego gniazda, kiedy będę pracowała mniej niż 12 godzin dziennie. 8 – tak ktoś to wymyślił, więc myślę, że mogę się tego  trzymać.
Po drugie : udało mi się spłacić dwie z pożyczek, a w ciągu najbliższych miesięcy mam nadzieję spłacić kolejną i część jeszcze jednej. Co do nie mojego kredytu – mam pewne nadzieje na odzyskanie tych pieniędzy, choć niewielkie, szczerze mówiąc. Tak czy inaczej – potrzeby nie będą już takie ogromne, zwłaszcza, ze jednak mimo wszystko można je jeszcze trochę ograniczyć, oczywiście bez pozbawiania się każdej przyjemności. Niemniej jednak jak sobie pomyślę o harówce 12h na dobę, to od razu widzę, gdzie mogę trochę oszczędzić…
Po trzecie : ja sama może znów bym cos wymyślała i kombinowała, ale trochę Najwyższy pomyślał za mnie – pewnie wiedział, co jest dla mnie dobre. Za dwa miesiące  tracę jedną pracę. Tracę też 1/3 zarobków, ale myślę, ze to i tak dla mnie będzie lepiej. Mam stracha, nie ukrywam, stracha jak cholera, że jednak mi się nie uda „wyżyć”, że będzie brakowało na jedzenie albo na czynsz, przeżyłam już coś takiego i pamiętam jak to jest, stąd ten strach. Nie jest bezpodstawny, ale z drugiej strony – przesadzony, co widzę w chwilach większej przytomności.
Obrzydzenie moim obecnym stylem życia sięgnęło zenitu. Mam dość wiecznej senności i zmęczenia. Mam dość wiecznego patrzenia na zegarek. Mam dość patrzenia na książki, gitarę i  pastele zamiast używania ich. Mam dość stukania w klawisze prawie tylko i wyłącznie w celu pisania sprawozdań, maili służbowych i podsumowań. Mam dość jedzenia fast foodów albo tego samego przez cały tydzień, bo udało mi się cos ugotować. Mam dość.
Natomiast uśmiecham się do siebie, bo widzę już, że moje życie nie jest puste. Jest dużo rzeczy, które lubię robić, mam wiele zainteresowań, które wcale nie są takie kosztowne. Chcę mieć na nie czas. Marzę o popołudniu, kiedy siedzę i nic nie muszę, tylko robię to, na co mam akurat ochotę, choćby to było wyglądanie przez okno. Marzę o weekendzie, kiedy spotkam się ze znajomymi bez myślenia, że zawalam jakiś termin. Marzę o tym, żeby być dla ludzi dostępna i robić coś dla ludzi. Marzę o tym, żeby chodzić, a nie biegać. Marzę o czasie na spotkanie z Bogiem, i o czasie, który spędzę poznając siebie, i o czasie na poznawanie innych. Marzę, żeby pisać, czytać, grać i malować. Marzę, żeby przytulać się do moich kotów, pić herbatę na tarasie i chodzić po parku. Marzę, żeby leżeć z maseczką na twarzy, która wybierałam pół godziny, nie myśląc o niczym.
Widzę tyle możliwości…
Czuję, że nadchodzi zmiana, czuję ją w powietrzu. Najpierw dokona się we mnie, a potem będę delektować się życiem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.