sobota, 27 stycznia 2018

Elektryczny świat


29.04.2010

Trzasło, błysło i zgasło, jak to się mówi. No, może trochę przesadziłam. Efekty nie były aż tak spektakularne, szczerze mówiąc wręcz przeciwnie. Wyglądało to trochę tak, jakby świat powoli zwalniał, a potem zamykał poszczególne drzwi, tak że w końcu zostałam w jednym małym pokoju. Pokój nazywał się Interia i była to jedyna rzecz, która pojawiała się na ekranie komputera. Co nie znaczy, że można było coś z nią zrobić. Absolutnie nie.
Tak czy inaczej, pomijając szczegóły akcji, okazało się, że komputer nie nadaje się chwilowo do użytku. W pierwszej chwili wiadomość ile będzie trwała naprawa oraz ile potrwa, nie robiła wrażenia. Ale z biegiem czasu.....
Przekonywałam się, że komputer tak naprawdę nie jest mi potrzebny; że ochronię trochę oczy, odpoczną mi palce i nadgarstki, wyprostuje się kręgosłup. Przecież mogę iść do kina zamiast filmu z dvd, spotkać się z koleżanką w kawiarni, zamiast spędzać godziny na gg i skypie, zagrać w realne scrabble, przeczytać gazetę zrobioną z papieru i popatrzeć w niebo wreszcie przy użyciu mojego teleskopu zamiast śledzić na ekranie przelot kolejnego satelity. Moje chęci były naprawdę szczere, ale to wszystko nie jest takie proste.
Najpierw okazało się, że koleżanki chętnie gadają na gg, bo mogą wtedy robić jeszcze tysiąc spraw dodatkowo, a na spotkanie „na mieście” to już za bardzo czasu nie mają. W kinie grali akurat nie takie filmy, jakie miałam ochotę obejrzeć. Gazetę XXXX wykupili mi zanim dogalopowałam do kiosku, a z kupnem magazynu YYYYY wystartowałam kilka dni za późno na stary numer i kila dni za wcześnie na nowy numer. Teleskopu nie umiałam uruchomić i cały czas chodziło mi po głowie, że w internecie na pewno znalazłabym nie tylko instrukcję obsługi (zrozumiałą, a nie to co było w pudle od tego inspirującego urządzenia), ale setki porad i tysiące ludzi chcących o tym porozmawiać. A więc wieczór spędziłam patrząc tępo w miejsce gdzie stał komputer i zgrzytając zębami.
I pomyśleć, że jeszcze sto lat temu, a może nawet i siedemdziesiąt (nigdy nie lubiłam historii), ludzie nie wiedzieli, co to jest komputer.....
Cała ta historia przyniosła mi na myśl inny problem. Prąd! Bez niego nawet komputer nie zadziała. To żart oczywiście, niemniej jednak mamy teraz w domach tyle urządzeń, które nie potrafią żyć bez prądu, że aż dziwne, że sami się jeszcze do niego nie podłączamy. Moja koleżanka ma na przykład elektryczny nóż do mięsa. Zawsze jak widzę, jak kroi pieczeń, zastanawiam się, czy gdyby właśnie wysiadł prąd, umiałaby podać to danie swoim gościom, czy też wtedy wszyscy rzuciliby się na te zwierzęce zwłoki i po prostu rozszarpali je na kawałki pazurami.
Najgorzej mają chyba ci, którzy mieszkają w takim miejscu, że po prostu nie mają innej możliwości, jak napędzać wszystko prądem, bo nie da się na przykład doprowadzić gazu. Wtedy przy każdej awarii to już klęska, nawet nic ugotować nie można.
Ale i my w miastach mielibyśmy czasem z tym problem. Piekarnik to już teraz jednak urządzenie w większości działające na prąd, a nie na gaz. Podobno łatwiej kontrolować temperaturę i lepiej się wszystko dopieka. Oczywiście pod warunkiem, że termostat się nie zepsuje. Moja babcia miała stary dobry piekarnik na gaz, temperaturę sprawdzała „na rękę”, bo nie wierzyła zamontowanemu w drzwiach termometrowi, a wszystkie dania wychodziły pyszne. Czajniki elektryczne też powoli wypierają te tradycyjne, do tego stopnia, że nie mamy już w domach tych normalnych i w panice gotujemy wodę na herbatę w garnku, jeśli w elektrowni jest jakiś problem.
W czasach mojego dzieciństwa wyłączenia prądu były nagminne. Spiker w radio ogłaszał też co rano tzw stopień zasilania. Zapałki i świeczka były zawsze w pogotowiu, a gdy tylko wyłączyli prąd, wszyscy biegli do kuchni i łazienek „łapać wodę”, bo jednej awarii towarzyszyły najczęściej kolejne niedogodności. Teraz zdarza się to dużo rzadziej i może dlatego mamy duże zaufanie do naszych elektrycznych urządzeń. Co się dzieje, kiedy to zaufanie zostanie zdradzone widzieliśmy „na żywo” podczas wielkiej awarii w USA, 4 sierpnia 2003, największa w Ameryce, trwająca 30 godzin awaria elektryczności dotknęła 50 milionów ludzi, a w kilku stanach wprowadzono stan wyjątkowy. Wstrzymano wtedy pracę siedmiu elektrowni atomowych.

Cóż, na prąd jesteśmy jednak skazani. Nikt nie ma zamiaru wracać do epoki kamienia łupanego. Możemy najwyżej spróbować trochę się uniezależnić od tego, co nie jest nam niezbędne. W związku z tym idę sobie opiłować paznokcie moim nowym pilnikiem elektrycznym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.