29.04.2010
Trzasło, błysło i zgasło, jak to się mówi. No, może trochę
przesadziłam. Efekty nie były aż tak spektakularne, szczerze mówiąc wręcz
przeciwnie. Wyglądało to trochę tak, jakby świat powoli zwalniał, a potem
zamykał poszczególne drzwi, tak że w końcu zostałam w jednym małym pokoju.
Pokój nazywał się Interia i była to jedyna rzecz, która pojawiała się na
ekranie komputera. Co nie znaczy, że można było coś z nią zrobić. Absolutnie
nie.
Tak czy inaczej, pomijając szczegóły akcji, okazało się, że
komputer nie nadaje się chwilowo do użytku. W pierwszej chwili wiadomość ile
będzie trwała naprawa oraz ile potrwa, nie robiła wrażenia. Ale z biegiem
czasu.....
Przekonywałam się, że komputer tak naprawdę nie jest mi
potrzebny; że ochronię trochę oczy, odpoczną mi palce i nadgarstki, wyprostuje
się kręgosłup. Przecież mogę iść do kina zamiast filmu z dvd, spotkać się z
koleżanką w kawiarni, zamiast spędzać godziny na gg i skypie, zagrać w realne
scrabble, przeczytać gazetę zrobioną z papieru i popatrzeć w niebo wreszcie
przy użyciu mojego teleskopu zamiast śledzić na ekranie przelot kolejnego
satelity. Moje chęci były naprawdę szczere, ale to wszystko nie jest takie
proste.
Najpierw okazało się, że koleżanki chętnie gadają na gg, bo
mogą wtedy robić jeszcze tysiąc spraw dodatkowo, a na spotkanie „na mieście” to
już za bardzo czasu nie mają. W kinie grali akurat nie takie filmy, jakie
miałam ochotę obejrzeć. Gazetę XXXX wykupili mi zanim dogalopowałam do kiosku,
a z kupnem magazynu YYYYY wystartowałam kilka dni za późno na stary numer i
kila dni za wcześnie na nowy numer. Teleskopu nie umiałam uruchomić i cały czas
chodziło mi po głowie, że w internecie na pewno znalazłabym nie tylko
instrukcję obsługi (zrozumiałą, a nie to co było w pudle od tego inspirującego
urządzenia), ale setki porad i tysiące ludzi chcących o tym porozmawiać. A więc
wieczór spędziłam patrząc tępo w miejsce gdzie stał komputer i zgrzytając
zębami.
I pomyśleć, że jeszcze sto lat temu, a może nawet i
siedemdziesiąt (nigdy nie lubiłam historii), ludzie nie wiedzieli, co to jest
komputer.....
Cała ta historia przyniosła mi na myśl inny problem. Prąd!
Bez niego nawet komputer nie zadziała. To żart oczywiście, niemniej jednak mamy
teraz w domach tyle urządzeń, które nie potrafią żyć bez prądu, że aż dziwne,
że sami się jeszcze do niego nie podłączamy. Moja koleżanka ma na przykład
elektryczny nóż do mięsa. Zawsze jak widzę, jak kroi pieczeń, zastanawiam się,
czy gdyby właśnie wysiadł prąd, umiałaby podać to danie swoim gościom, czy też
wtedy wszyscy rzuciliby się na te zwierzęce zwłoki i po prostu rozszarpali je
na kawałki pazurami.
Najgorzej mają chyba ci, którzy mieszkają w takim miejscu, że
po prostu nie mają innej możliwości, jak napędzać wszystko prądem, bo nie da
się na przykład doprowadzić gazu. Wtedy przy każdej awarii to już klęska, nawet
nic ugotować nie można.
Ale i my w miastach mielibyśmy czasem z tym problem.
Piekarnik to już teraz jednak urządzenie w większości działające na prąd, a nie
na gaz. Podobno łatwiej kontrolować temperaturę i lepiej się wszystko dopieka.
Oczywiście pod warunkiem, że termostat się nie zepsuje. Moja babcia miała stary
dobry piekarnik na gaz, temperaturę sprawdzała „na rękę”, bo nie wierzyła
zamontowanemu w drzwiach termometrowi, a wszystkie dania wychodziły pyszne.
Czajniki elektryczne też powoli wypierają te tradycyjne, do tego stopnia, że
nie mamy już w domach tych normalnych i w panice gotujemy wodę na herbatę w
garnku, jeśli w elektrowni jest jakiś problem.
W czasach mojego dzieciństwa wyłączenia prądu były nagminne.
Spiker w radio ogłaszał też co rano tzw stopień zasilania. Zapałki i świeczka
były zawsze w pogotowiu, a gdy tylko wyłączyli prąd, wszyscy biegli do kuchni i
łazienek „łapać wodę”, bo jednej awarii towarzyszyły najczęściej kolejne
niedogodności. Teraz zdarza się to dużo rzadziej i może dlatego mamy duże
zaufanie do naszych elektrycznych urządzeń. Co się dzieje, kiedy to zaufanie
zostanie zdradzone widzieliśmy „na żywo” podczas wielkiej awarii w USA, 4
sierpnia 2003, największa w Ameryce, trwająca 30 godzin awaria elektryczności
dotknęła 50 milionów ludzi, a w kilku stanach wprowadzono stan wyjątkowy.
Wstrzymano wtedy pracę siedmiu elektrowni atomowych.
Cóż, na prąd jesteśmy jednak skazani. Nikt nie ma zamiaru
wracać do epoki kamienia łupanego. Możemy najwyżej spróbować trochę się
uniezależnić od tego, co nie jest nam niezbędne. W związku z tym idę sobie
opiłować paznokcie moim nowym pilnikiem elektrycznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.