sobota, 10 lutego 2018

Dzień z życia pechowca

09.05.2010


Na dobry początek dnia zadzwonił telefon.
Ponieważ poprzedniego dnia do późnej nocy, a właściwie do wczesnego rana dnia, o którym mowa, oglądałam przygody pewnego niesympatycznego ale urokliwego doktorka i jego kompanii, pojęcie początku dnia mocno się u mnie przesunęło. Ale niestety tylko u mnie.
         Cześć. Nie obudziłem?
         Obudziłeś.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Szkoda, że nie mogę zobaczyć miny osobnika po drugiej stronie. Albo jeszcze lepiej, dotrzeć do niego po drucie i dziabnąć w udo widelcem za obudzenie mnie o tak nieludzkiej porze.
         No, nie żartuj, 9 dochodzi.
         No to co? Czy to oznacza, że muszę już być na nogach? Wprowadzili jakiś nowy przepis?
Osobnik należy do wyjątkowo gruboskórnych, więc kontynuuje rozmowę jakby nigdy nic.
A tak przy okazji, czy macie w swoim życiu takie osoby, które zawsze  dzwonią w nieodpowiednim momencie? Ja mam. Należy do nich, oprócz mówiącego właśnie do mojego zaspanego ucha, jeszcze moja siostra. Co to jest, że za każdym razem ich telefony spotykają mnie w ubikacji, z zastygająca maseczką na twarzy, na ważnym spotkaniu, itd. itp. Oczywiście, staram się być asertywna i jasno powiedzieć, że teraz nie mogę rozmawiać, ale mam przeczucie, że po kilkunastu takich razach któremuś z nich przyjdzie do głowy, że ja po prostu nie mam ochoty z nimi rozmawiać. A jak powiem prawdę, to myślicie, że uwierzą?
No dobrze, pożegnałam się. O spaniu już oczywiście nie ma mowy, więc postanawiam wstać. W łazience niestety spotyka mnie kolejna niespodzianka nie należąca do przyjemnych. W kranie jest tylko zimna woda o kolorze zupy grzybowej. Dobrze, że makaron w niej nie pływa. Chociaż nie jest powiedziane tak do końca. Kran parska, ryczy, warczy, kicha, prycha i sapie, po czym wypuszcza ostatnią kroplę z westchnieniem ulgi. Pustynia.
Brudna lecę do sklepu po mineralną.
Zastanawiam się tak przy okazji, co jest z ta wodą, że zawsze jej nie ma wtedy kiedy i ja nie mam żadnego zapasu. Nie może się to dziać wtedy, kiedy właśnie przytacham z supermarketu, któremu nie będę robić kryptoreklamy, zgrzewkę wody? Albo, o!, mam jeszcze lepszy pomysł: wszelkie braki wody poproszę, jak mnie nie ma w domu. A nie w sobotę!
Sklep zamknięty.
Idę do następnego.
Właśnie, nie w sobotę te braki wody. I nie w niedzielę. I nie w mój urlop. Nie w święta. Nie przed świętami. I nie po świętach. Nie kiedy wracam po pracy. Nie wieczorem, kiedy się chcę kąpać. Nie rano, kiedy się szykuję do pracy.
Dlaczego ten sklep też jest zamknięty? Wrrrrrrr.... bo nie ma jeszcze 10.
A potem właściciele sklepów dziwią się, że ludzie wola kupować w supermarkecie. Otwarte od 6, po 21 tez jeszcze można się w coś zaopatrzyć. A tu będę stała jak wazon przez 15 minut, żeby kupić głupia wodę mineralna. A poza tym w takim supermarkecie idę i sobie oglądam i mam pięć rodzajów koncentratu pomidorowego z sześciu różnych firm i mogę sobie wybrać taki, jak mi się podoba. Że co? Że zawsze narzekam, że nie mogę się zdecydować i po co tyle różnych firm, pojemników i objętości? Ale teraz nie narzekam! Teraz chcę do supermarketu, który już jest otwarty i mogłabym już mieć swoją mineralną! Uch, żeby on nie był na drugim końcu miasta....
Nabyłam sześć butelek wody, zgrabnie zapakowanych w folię. Ładnie. Szlag ją trafił tuż przed sklepem. Dobrze, ze butelki nie są szklane.
Dotarłam na swoje czwarte piętro z ta cenna zdobyczą w bardzo odpowiedniej chwili. Wodę chyba musieli włączyć zaraz po moim wyjściu, bo teraz już płynie całkiem czysta. Płynie zresztą pełną parą z kranu, który zostawiłam odkręcony, bo przecież nic nie leciało. Teraz i owszem, już nawet górą się przelewa i miniaturowa Niagara tworzy właśnie pokaźne jezioro na podłodze. Jakimś dziwnym zrządzeniem losu korek leżący na umywalce obsunął się do wnętrza i zatkał odpływ. Ja miewam z tym korkiem dokładnie odwrotne problemy. Jak chcę go użyć, to łańcuszek, na którym jest umocowany, zawsze się tak zapętli, że nie ma mowy, żeby wykonać tę czynność w czasie krótszym niż dwie minuty. Sprawdzałam z zegarkiem w ręku.
Pora posprzątać. U sąsiadów już też odkurzacz chodzi. Sobota tradycyjnie kojarzy się ze sprzątaniem. Czasem kiedy idę przez klatkę schodowa, zza prawie każdych drzwi dobiegają odgłosy sprzątania. Dobrze, że jestem na czwartym pietrze. Unikam w ten sposób sytuacji, które zdarzają się moim znajomym: koce trzepane na świeżo wymyty balkon, wymiatanie rozsypanej ziemi, mycie balkonu ilością wody, która wystarczyłaby na umycie całego bloku, przez co sąsiedzi z okolicy mają ochlapane okna, wyczesywanie zwierząt domowych na balkonie i spuszczanie kłaków sierści na dół. No i najlepsze, chociaż tylko pośrednio związane ze sprzątaniem: wypuszczanie psa na balkon na sikanie. I potem kap kap kap....
Masz ci los! Zamyśliłam się i upuściłam sobie krzesło na stopę! A już posprzątałam i mogłabym odpocząć! Ała! Ale boli!
Wracam do domu po trzech godzinach spędzonych na pogotowiu. Najpierw nie było pielęgniarki. Potem lekarz powiedział, że on to w sumie jest ginekologiem. Wreszcie pojawił się jakiś obywatel w białym fartuchu i obejrzał mi stopę, choć nie dam głowy czy miał na identyfikatorze napisane „ortopeda” czy ortodonta”.
Dochodzę do wniosku, ze jest to jeden z tych lepszych dni. Właściwie wiedziałam o tym już jak zadzwonił ten telefon. Jak można mieć dobry dzień jak się człowiek budzi w takich okolicznościach? Już dziś nic nie robię, okład na stopę, herbatka, książka, orzeszki i posiedzę sobie w fotelu.
trrrrach!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Możliwość komentowania została zablokowana ze wzglądu na zawieszenie działalności tego bloga. Zapraszam na mój drugi blog Karkonosze moja miłość - wystarczy kliknąć w obrazek z tym tytułem po lewej stronie.

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.